Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
—   132   —

— Ten przeklęty konował rządzi się tu jak szara gęś po niebie. On widać czegoś się domyśla, a może nawet jest w zmowie z tym „brygantem“. Całe szczęście, że to się dziś jeszcze skończy.
— Jak to skończy się? — spytała pobożna siostrzyczka — co zamierzasz robić?
— Dowiesz się o tym później. O takich rzeczach lepiej jest nie mówić przedwcześnie.

Mariano po wyjściu z pokoju hrabiego ruszył szybkim krokiem przed siebie. Wzburzony był niezmiernie tym, co zaszło przed chwilą.
Po pewnym czasie spotkał się z Amy, która wyszła właśnie na przechadzkę. Uśmiechnęli się do siebie radzi z niespodziewanego spotkania.
Razem tedy poszli do wsi, gdzie odbywała się zabawa ku czci cudownego wyzdrowienia hrabiego Rodriganda.
Mariano starał się być wobec Amy grzecznym i miłym jak zawsze, ale młode dziewczę wyczuło trawiący go niepokój.
— Panie Alfredzie — rzekła — jak widzę, ma pan jakieś wielkie zmartwienie.
Mariano drgnął zdumiony jej przenikliwością.
— Niestety, ma pani słuszność — rzekł po chwili.
— Czy nie mógłby się pan podzielić ze mną swym strapieniem?
— Chętniebym to zrobił — odpowiedział Mariano — ale, niestety, nie mogę.