Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
—   138   —

piękne perspektywy rozwijasz przede mną, sennorze. Czy te napady kończą się zawsze zamachem na kieszeń, tylko, a nie na życie?
— Przeważnie. Gorzej jest tylko w dalszej części kraju, gdzie dużo jest dzikich Indian. Tam każdy człowiek żyje w wiecznej walce z wrogiem i zwierzem i w każdej chwili może postradać życie. Przypuszczam jednak, iż pani nie będzie się zapuszczała w tę dziką krainę?
— Rozumie się, doktorze. Dla mnie stołeczni bandyci wystarczą najzupełniej.
Uśmiechnęli się oboje, po czym miss Amy spytała.
— Czy to prawda, że mieszkańcy tych krain potrafią z nieznacznych śladów poznać to, co zrobili w tym miejscu ich wrogowie.
— Tak jest, miss Amy.
— Co za zdumiewająca zdolność! I pan to widział na własne oczy?
— Widziałem niejednokrotnie i nauczyłem się sam odczytywać ślady.
— Ach, to poprostu nadzwyczajne! — zawołała młoda panienka. — Bardzo chciałabym to zobaczyć. Możeby mi pan, doktorze, wyjaśnił, jak, to się robi.
— Bardzo chętnie, poszukajmy tylko jakichś śladów. O, tu widzę właśnie ślady kilku ludzi, przyjrzyjmy się im.
Znajdowali się w tej chwili w położonej na uboczu części parku, gdzie na piszczystej ścieżce widniały jakieś niejasne odciski stóp.
— Widzi pani — tłumaczył lekarz — dziś