Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
—   139   —

w nocy szło tędy kilka obcych osób — mówił lekarz, wskazując niewyraźne ślady.
— Dziś w nocy? — zdziwiła się miss Amy — skądże by się tu wzięli obcy? To chyba niemożliwe.
— A jednak byli tu — zapewnił ją Zorski — widzi pani ten ślad? — tu wskazał na głębszy i wyraźniejszy nieco odcisk buta — takie buty o niskich i szerokich obcasach noszą tylko rybacy albo marynarze. Takich śladów jest tu sporo, widocznie więc szło tędy kilka osób. Gdyby były świeże, byłyby znacznie wyraźniejsze, ale krawędzie ich są już zasypane, widocznie więc ludzie ci przechodzili na początku nocy.
— A może wczoraj albo parę dni temu — zapytała zaciekawiona Amy.
— Nie sennora, to niemożliwe. W tym wypadku słońce wysuszyłoby piasek i ślady byłyby znacznie mniej wyraźne.
— No, a z czego pan wnioskuje, że to byli ludzie obcy?
— Bo takich butów nie nosi nikt w zamku.
— Ależ to jakaś niebywała historia!
— Tak, miss Amy, to nadzwyczaj podejrzana historia.
— Sądzi pan? — zaniepokoiło się dziewczę.
— Jestem prawie pewny — odpowiedział Zorski — ale nie uprzedzajmy wypadków. Chodźmy za śladami, a się dowiemy, skąd i dokąd szli ci ludzie.
Doszli do tylnego wejścia do zamku, którędy wczoraj weszli marynarze.