Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
—   141   —

zdejmując jakieś włosy, uczepione o kolce.
— Co takiego?
— Włosy ludzkie. Tej nocy porwano z zamku jakiegoś człowieka i wywieziono tym wozem.
— Na miły Bóg, skąd pan o tym wie?
— Zaręczam pani, że tak było, a nie inaczej. Niechże się pani przyjrzy. Są to włosy długie, lecz nie kobiece tylko męskie. Człowiek, który je nosił, był brunetem, tak jak pan de Lautreville.
Angielka zbladła jak chusta.
— Pan de Lautreville? — spytała, drżąc z przerażenia — wracajmy do zamku, doktorze, dowiedzmy się, czy mu się rzeczywiście nie stało coś złego tej nocy.
Ruszyli szybkim krokiem w stronę zamku. Przed wejściem doktor rzekł: — miss Amy, niech pani nie wspomina nikomu o naszym odkryciu. Przeczuwam, że w tej sprawie maczał swe paluszki któryś z mieszkańców zamku, lepiej więc będzie, jeżeli ta sprawa nie nabierze rozgłosu, bo winowajca zdążyłby się ukryć. Niech pani polega na mnie, już ja go wykryję! Bardzo proszę, by pani zechciała udać się do salonu i zaczekała tam na mnie.
Biedne dziewczę drżało na myśl o grożącym ukochanemu niebezpieczeństwie, ale znalazło w sobie tyle hartu ducha, by wykonać rozsądną radę Zorskiego.
Z opuszczoną główką poszła do salonu, a doktór pośpieszył do portierni, gdzie o tej porze czyszczono obuwie wszystkich mieszkańców, zamku.