— A, sennor Zorski — zdziwił się notariusz — czemu mam przypisać tak wczesną wizytę?
— Przyszedłem poprosić o pewne wyjaśnienie — odpowiedział doktór.
— O wyjaśnienie — powtórzył niechętnie Kortejo — o tej porze?
Ale Zorski nie dawał się tak łatwo zbyć, a zresztą nie zamierzał robić długich ceregieli z chytrym prawnikiem, przystąpił więc doń i spytał ostro:
— Proszę mi powiedzieć, gdzie jest pan de Lautreville?
Notariusz zaskoczony zbladł i przez parę chwil nie wiedział, co ma odpowiedzieć, później wszakże zawołał ze złością: — Skądże mam wiedzieć. Idź pan i znajdź go sam. Cóż to mnie może obchodzić ten poruczniczek?
— Sądzę, że może, bo przepadł bez śladu i nikt go nie może odnaleźć.
— A, przepadł? No, to świetnie się składa: odrazu mówiłem, że to jakiś awanturnik, ale mi nikt nie chciał wierzyć. Teraz się wszyscy przekonają, że miałem rację. Pewny jestem, że coś ukradł i uciekł, by go nie złapali.
— Sennor Kortejo, nie kłam pan — huknął Zorski — powiedz pan lepiej, kim byli ci ludzie, którzy wraz z panem go napadli i zanieśli na wóz? Radzę panu po dobremu, przyznaj się pan, gdzieście go wywieźli.
Piorun z jasnego nieba nie przeraziłby bardziej notariusza, niż to pytanie. W pierwszej chwili o mało nie spadł z krzesła z przerażenia.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 143 —