Notariusz, który ukryty w krzakach śledził bacznie każdy jego ruch, pogroził mu pięścią.
— Jedź, jedź! — warknął — jedź na złamanie karku! Kiedy wrócisz, kto inny już będzie tu rządził.
Wrócił do zamku i począł obserwować pokój hrabiego. Wkrótce zauważył, że przyniesiono hrabiemu filiżankę czekolady. Gdy lokaj wracał z pustą tacą, zapytał go:
— Kto teraz jest u don Emanuela?
— Nie ma nikogo — odpowiedział zapytany.
Notariusz wrócił do siebie, wziął teczkę z papierami, w której ukrył truciznę, i pośpieszył do swego chlebodawcy.
Hrabia siedział właśnie przy śniadaniu. Przez okno widać było donnę Różę, spacerującą po parku, więc notariusz był pewny, że mu nikt nie przeszkodzi.
— A, Kortejo, jak się masz? — powitał go życzliwie hrabia — cóż cię do mnie sprowadza?
— Chciałem panu hrabiemu przedstawić kontrakty dzierżawne — odpowiedział notariusz.
— A pokaż, pokaż — przejrzę je — odpowiedział hrabia. — Jak to dobrze, że nie ma doktora Zorskiego, nie pozwoliłby mi jeszcze czytać.
— Właśnie, dobrze, że go nie ma — pomyślał notariusz — on nie pozwoliłby mi zrobić czegoś innego jeszcze.
Ale głośno rzekł:
— Służę panu hrabiemu.
Don Emanuel wziął podane mu do przejrzenia kontrakty, odwrócił się do okna i począł je
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 146 —