— Ach, Boże! — jęczał kasztelan — nasz pan... pan hrabia...
— Co? Co się stało panu hrabiemu?
— Pan hrabia... ach... pan hrabia zwariował!
Elwira cofnęła się.
— Co? Co ty mówisz? pytała zgorszona. — Co takiego?
— Pan hrabia postradał zmysły, pan hrabia zwariował!
Teraz dopiero rozgniewała się poczciwa kasztelanowa nie na żarty.
— Cicho! — zgromiła gniewnie męża — cicho Alimpo! Jak śmiesz mówić coś podobnego o panu hrabim? Tyś chyba sam zwariował!
— Kiedy ci mówię, że pan hrabia naprawdę dostał pomieszania zmysłów!
— Cicho! — zawołała pani Elwira — Alimpo, ty chyba naprawdę masz źle w głowie! Jeszcze ktoś usłyszy i wyrzucą cię ze służby.
— To chodź i zobacz sama! — odpowiedział mały kasztelan, po raz pierwszy od wielu lat obrażony na żonę.
Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Pani Elwira biegła tak prędko, jak jej tylko na to pozwalała jej tusza. Wyglądało to nadzwyczaj śmiesznie, tak, jakby się toczyła wielka kula, po ciągana przez mały cienki kijek.
Gdy oboje wpadli do pokoju don Emanuela, hrabia zląkł się i znów uciekł do kąta.
Pani Elwira spojrzała na hrabiego i załamała ręce: stary magnat, który zachowywał się zawsze
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 150 —