Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—   126   —

uszy. Zresztą don Ferdinando umarł. Po cóż więc wspominać o nim?
— Umarł? — powtórzył Landola — hm, tak... pewno umarł... w każdym razie jest zgubiony i nie wróci już nigdy. No, a kto jest kandydatem na tego nowego marynarza?
— Pewien obcy przybłęda, który udaje oficera, choć jest najzwyklejszym w świecie awanturnikiem.
— O, to doskonale. Takich lubię! To najlepsi ludzie na moim okręcie. Gdzie można znaleźć tego ptaszka?
— W Rodriganda.
— Aż tak daleko? W jaki sposób do nas trafi?
— Będziecie go musieli sprowadzić.
— Hm, można i tak. Czy jest silny?
— Bardzo.
— Śmiały?
— Jak lew.
— Młody?
— Ma dwadzieścia kilka lat dopiero.
— Doskonale. Czy będzie się bronił?
— Napewno.
— No poprosimy go grzecznie, żeby się zanadto nie rzucał! A teraz najważniejsza sprawa: ile pan za to zapłaci?
— A ile pan żąda?
— Bagatelkę — trzysta duros za wszystko. To chyba niedrogo za niepostrzeżone porwanie bez hałasu i zniknięcie bez śladu i powrotu? Nieprawdaż?