Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   128   —

— Ha — ha — ha! Co pan mówi, sennorze Kortejo? Trucizna jest niepewna? Zależy jaka. Ja naprzykład znalazłem przepis na truciznę poprostu cudowną.
— Gdzieś pan znalazł?
— W starej niemieckiej księdze. Zaraz ją panu pokażę. Wyjął z szafy grubą księgę, oprawną w skórę, po której bez trudu można było poznać, że liczy paręset lat i rzekł.
— Znajdzie tu pan lekarstwo na wszelkie choroby i jakie pan tylko zechce trucizny.
— Skąd pan ma tę księgę? — spytał Kortejo.
— Kupiłem u pewnego sternika Niemca — odpowiedział Landola — czekaj pan, zaraz znajdę to, czego nam trzeba.
Otworzył księgę i począł czytać staroświecką receptę.
— Czy ma pan tę truciznę? — zapytał notariusz, gdy Landola skończył.
— Mam.
— Hm, czy można dostać parę kropel?
— Dla kogo?
— A cóż to pana obchodzi?
— Nie chciałbym, żeby mi pan struł mojego przyszłego marynarza.
— To nie dla niego przeznaczone.
— A, jeżeli tak, to co innego. Mogę panu sprzedać, ile tylko pan zechce, ale ta trucizna jest okropnie droga.
— Doprawdy? Po czemu?
— Kropla pięć dukatów.