Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/18

Ta strona została skorygowana.
—   168   —

— Tak jest, sennorze.
— A to z jakiej racji?
— Łaskawa kontezza wysłała mnie i czterech jeszcze chłopaków, żebyśmy znaleźli sennora i sprowadzili z powrotem do zamku.
— Czy się coś stało?
— Tak, sennorze: don Emanuel zachorował.
— Co? — zląkł się lekarz — czy na oczy?
— Nie, sennorze — odpowiedział chłopiec niechętnie i obróciwszy się tyłem do gospodarza, szepnął, wskazując na czoło: — tu zachorował.
— Tu? — szeptem również spytał Zorski — to niemożliwe, to chyba pomyłka.
— Nie, sennorze, pan się sam przekona.
Zorski zmarszczył brwi. Przez chwilę zastanawiał się w milczeniu, po czym spytał: — Czy mogę się w Rodriganda obejść tymczasem bez ciebie?
— Z pewnością, sennorze.
— A chcesz zarobić parę dukatów.
— A czemuby nie, panie doktorze.
— Jedź więc do Barcelony. Rozejrzyj się w porcie i dowiedz, czy jest tam jeszcze statek kupiecki „La Pendola”, kiedy odpływa i dokąd. Zrozumiałeś?
— Tak, panie doktorze.
— Ale uważaj, spraw się tak, żeby nikt się nie domyślił pocoś przyjechał. Gdybyś spotkał sennora Kortejo, nie mów mu nic.
— Dobrze, sennorze.
— No to jedź, a jak się dobrze sprawisz, to cię nagroda nie ominie.