Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/20

Ta strona została skorygowana.
—   170   —

staw mnie teraz, ukochana. Nie ma ani chwili do stracenia. Muszę ratować chorego.
Dzielna dziewczyna opanowała się natychmiast.
— O tak, Karlosie — rzekła — ratuj tatusia. Nie będę ci przeszkadzała.
Zorski przystąpił do chorego. W jednej chwili twarz jego stała się poważna i skupiona, a wzrok stanowczy i rozkazujący.
Zdjął zimny okład z głowy chorego i zbadał jego puls. Hrabia drżał z trwogi, choć Zorski robił wszystko nadzwyczaj ostrożnie i delikatnie.
— Dajcie mi spokój! — powtarzał — jestem Alimpo... pański wierny Alimpo.
Wreszcie, ukończywszy badanie, stanął tak, by chory mógł widzieć dokładnie jego twarz i spytał:
— Kim jestem?
— Nie wiem... nie wiem... bełkotał chory.
— A pan kim jest?
— Jestem... jestem Alimpo... pański wierny Alimpo!
— Pan nie jest Alimpo — rzekł Zorski — przypomnij pan sobie kim pan jest?
— Nie wiem... jestem Alimpo — plótł hrabia swoje.
— Ależ zastanów się pan — cierpliwie przekonywał go Zorski — przecież pan nie jest Alimpo! Kim pan jest?
— Czego wy odemnie chcecie... przecież wiem, kim jestem... jestem Alimpo.