Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/8

Ta strona została skorygowana.
—   158   —

— Ot, głupie żarty — starał się jeszcze Alfons pokryć śmiechem swój strach i zmieszanie. — Nie bądź głupia, oddaj broń.
— Precz! — krzyknęła Róża groźnie — precz mi stąd, bo cię zastrzelę jak psa.
— Różo, zastanów się! — mitygował ją struchlały Alfons.
— Pani Elwiro, proszę wezwać służbę! — rozkazała hrabianka.
Kasztelanowa pośpieszyła do drzwi, ale Alfons zatrzymał ją okrzykiem: — Zostać tu! Nie potrzebujemy służby.
Ale poczciwa kasztelanowa odpowiedziała energicznie:
— Mam obowiązek słuchać mojej dobrej kontezzy, a nie pana!
Wyszła. Alfons zwrócił się o pomoc do młodej Angielki, która roziskrzonymi oczyma podziwiała przyjaciółkę.
— Niech pani powie, miss Amy, czy moja siostra nie zachowuje się jak dziecko.
Angielka zarumieniła się z gniewu i odparła ostro.
— Tak, panna Róża zachowuje się jak dziecko — jak dziecko kochające swego ojca i dbające o jego dobro, a pan jak człowiek, który radby dobić chorego, byle tylko zdobyć po nim spadek. Przy tym proszę pamiętać, że dla pana jestem sennora Lindsay, a nie miss Amy. Wypraszam sobie mówienie mi po imieniu raz na zawsze!
— Ha! — syknął Alfons wściekle — zapomina pani, że jest pani gościem tylko.