Tak przeszedł dzień i noc. Na zamku zapanował grobowy nastrój, gdyż wszyscy przeczuwali, że don Emanuelowi wydarzyło się nieszczęście. Tylko troje spiskowców z trudem ukrywało swój triumf i udawało wielkie przejęcie losem hrabiego.
Rankiem następnego dnia służący zameldował przybycie jakiegoś cygana, który chciałby widzieć się z państwem, gdyż ma do zakomunikowania coś bardzo ważnego.
Wszyscy domyślili się, z jaką wieścią przychodzi, kazano go więc natychmiast wpuścić do sali jadalnej, gdzie mieszkańcy zamku spożywali właśnie śniadanie.
Cygan wszedł do sali i ukłonił się nisko obecnym. Był to Garbo, który odgrywał znakomicie swą rolę włóczęgi, onieśmielonego widokiem tylu znakomitych sennorów i sennorit.
— Kim jesteś? — zapytał go notariusz.
— Jestem biedny Gitano, sennorze — odparł Garbo.
— Co cię sprowadza do zamku?
— Łaskawi państwo ogłosili, że kto przyniesie wiadomość o panu hrabim, dostanie dużą nagrodę.
— A ty coś wiesz?
— Wiem sennorze, a jakże.
— Gdzie ojciec? — zerwała się Róża — mówże prędzej, człowiecze!
— Łaskawa panienka pozwoli, że opowiem od początku — odpowiedział Garbo chytrze.
— Mów prędzej! — niecierpliwiła się hrabianka.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 197 —