znajdziemy tam dona Emanuela, dostaniesz pięćset dukatów. Chodźmy, don Alfonsie.
Wyszli, nie zwracając najmniejszej uwagi na Zorskiego.
Niezrażony tym doktór poszedł za nimi. Nie był, zresztą, sam, gdyż wieść o znalezieniu trupa hrabiego rozniosła się lotem błyskawicy po Rodriganda i poszło tylu ludzi, że wyglądało to z daleka jakby szła jakaś pielgrzymka.
Do „Baterii“ było dobre pół godziny drogi. Był to jar głęboki, ściśnięty skalnymi ścianami, na dnie którego płynął strumień. Słońce nie dochodziło tu nigdy.
Po drodze do Zorskiego przyłączył się kasztelan, który znał wszystkie ścieżki w okolicy. Zaproponował doktorowi, że zaprowadzi go na dno rozpadliny drogą znaną jemu jednemu tylko.
Kasztelan nie był wcale szybkobiegaczem, to też przybył z Zorskim na miejsce dopiero w tej chwili, gdy z drugiej strony wąwozu nadchodzili prowadzeni przez cygana notariusz, Alfons i cały tłum towarzyszących im ludzi.
Oczom ich ukazał się straszny widok: tuż nad brzegiem strumienia leżał ohydnie zniekształcony trup człowieka. Spadając z urwiska, uderzał widocznie wielokrotnie o ostre występy skalne, gdyż ciało jego tworzyło jedną okropną masę bezkształtną, w której nie można było dojrzeć twarzy wcale. Z pękniętego brzucha jak olbrzymie robaki wypełzały poczerniałe jelita, szerząc dokoła straszliwy odór zgnilizny.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 201 —