Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
—   207   —

Dokoła rozległy się okrzyki zdumienia. Notariuszowi i jego wspólnikom pociemniało w oczach, ale nie myśleli dać za wygraną.
— Co?! — krzyknął Kortejo. — Ha-ha-ha! sennor, jak widzę, zaraził się od swego pacjenta, a może pacjent od sennora! To nie miałby być don Emanuel? Co za brednie! Trzeba być takim zarozumiałym szaleńcem, jak pan, żeby takie rzeczy wygadywać. Hej, ludzie, bierzcie zwłoki i dalej w drogę.
— Stać! — zawołał Zorski. — Protestuję przeciwko temu, że alkald, jako przedstawiciel władzy, na to pozwala!
— Czyście pogłuchli wszyscy?! — krzyknął notariusz ze złością na lokajów z Rodriganda, którzy stali oszołomieni. — Nie wiecie kogo macie słuchać? Ja tu rozkazuję i mnie macie słuchać! Kładźcie zwłoki na nosze i jazda!

— Przepraszam pana, sennorze Kortejo — odezwał się alkald — w tej chwili ja rozkazuję jako przedstawiciel władzy, a nie kto inny. Przecież pan wie doskonale, że trup powinien pozostać na miejscu aż do przyjazdu karregidora[1]. Jeżeli tym razem zrobiłem wyjątek, to tylko dlatego, że wszyscy jednogłośnie rozpoznali hrabiego. Teraz zaś skoro doktór przyboczny stwierdza co innego, musimy go wysłuchać. Sennor Zorski, proszę powiedzieć, na jakiej podstawie twierdzi pan, że to nie hrabia?

  1. sędziego śledczego