Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/13

Ta strona została skorygowana.
—   219   —

i po chwili z ust ich wydarł się głośny okrzyk zdumienia.
— To nie może być! To nie cło wiary! — wołali.
— Właśnie, właśnie — potakiwał z zadowoleniem notariusz — właśnie ta wysoka nagroda go zgubi.
— Jak to? Czemu? — nie rozumiała siostra Klaryssa.
— Całkiem po prostu: hrabia był ślepy...
— No więc cóż z tego?
— Nie napisał od kilkunastu lat ani jednej litery, wszystkie sprawy ja za niego załatwiałem. Upoważniony byłem nawet podpisywać wszelkie papiery, a tu nagle nadchodzi kwit, pisany przez hrabiego własnoręcznie, a ja o tym nic nie wiem.
— Aha! — domyślił się Alfons — chcesz oskarżyć Zorskiego o sfałszowanie kwitu?
— Tak, nie pominę tak świetnej okazji pozbycia się tego łajdaka.
— No, dobrze — zaczął Alfons — dobrze, ale z tym Zorskim trzeba ostrożnie. A nuż ma świadków, że mu hrabia rzeczywiście wystawił ten kwit?
— Nie może mieć żadnych świadków, zresztą cóż znaczą świadkowie, gdy kwit nie został wciągnięty do ksiąg?
— Jak to? Zapomnieli o tym?
— Zapomnieli. Hrabia niebardzo orientował się w interesach, we wszystkim polegał na mnie, a ja od trzech dni nie wpisywałem do ksiąg żadnych wpływów, ni wydatków. Tak, na wszelki wypadek... Teraz zapiszę, że otrzymałem od hra--