— Twarz dziewczęcia spłonęła rumieńcem gniewu.
— Wypraszam sobie takie dowcipy! — powiedziała ostro — zdaje się, że nie zasłużyłam na nie.
— Miss Amy, nie żartuję wcale, mówię w tej chwili o prawdziwym Alfonsie de Rodriganda, a nie o tym, który odgrywa jego rolę na zamku.
— Co to znaczy, doktorze? Mówi pan dziś jakimś niezrozumiałym językiem.
— Miss Amy, prawdziwy syn nigdy nie będzie chciał swego ojca o śmierć przyprawić, uczynić to może tylko taki nikczemny oszust, jakim jest podsunięty przez bezczelnego Korteja młodzik, którego tu na zamku nazywają Alfonsem.
— Karlosie, co ty mówisz? — zawołała Róża.
— Jestem tego najzupełniej pewny — odpowiedział doktór. — Przyjrzyjcie się panie portretowi dona Emanuela z lat młodzieńczych — czyż nie wygląda na nim jak rodzony brat porucznika Alfreda de Lautreville? Czy panie sądzą doprawdy, że takie podobieństwo może być przypadkowe? Czy panie przypuszczają choć na chwilę, że zniknięcie porucznika to przypadek tylko? Nie! To trójka zbrodniarzy, przerażona pojawieniem się prawdziwego dziedzica, który przybył na zamek, by się upomnieć o swe prawa, kazała go porwać na okręt korsarski i wywieźć gdzieś na morze.
— Co? — zawołała Amy. — Porwano go? O, biada im!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 227 —