— A więc, miss Amy, przyznaje pani, że kocha pani Alfonsa de Rodriganda? — spytał Zorski z uśmiechem.
— O tak, kocham go, kocham z całej duszy! zawołała porywcza Angielka — kocham go i nie ustanę w poszukiwaniach, aż go nie odnajdę i nie uwolnię z rąk złoczyńców.
Zacisnęła piąstki i tupnęła nóżką. W tej chwili niepodobna była wcale do łagodnego zwykle dziewczęcia.
— Dołożę wszelkich sił, by pani pomóc — powiedział Zorski — porucznik jest bratem Róży i naszym obowiązkiem będzie odszukanie i uwolnienie go.
— Dziękuję, doktorze — rzekła Angielka. — Niestety, muszę już wyjechać, bo mnie ojciec wzywa, ale będę czyniła wszelkie starania, by od naleźć porwanego porucznika. Opowiedz mi pan co panu się udało dowiedzieć o jego zniknięciu.
Zorski spełnił jej żądanie, a Angielka wysłuchała go z zaciśniętymi mocno wargami. Stanowczy i energiczny wyraz jej twarzy świadczył niedwuznacznie o jej postanowieniu.
Zaraz też zaczęła się szykować do wyjazdu, gdyż konsul angielski, jej ojciec, wezwał ją do natychmiastowego przybycia.
Wkrótce opuściła zamek Rodriganda, udając się do Madrytu. Róża towarzyszyła jej do Pons, nie chcąc towarzyszki puszczać samej w drogę.
Zajęci przygotowaniami do wyjazdu Angielki, nie zauważyli, że do zamku wniesiono zwłoki rzekomego hrabiego.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
— 228 —