Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   232   —

— Zupełnie słusznie, sennorze. Nic trzeba nigdy fałszywie osądzać swego położenia i pogarszać je przez niepotrzebny opór. Jeżeli dobrze pójdzie, odwiozę pana z powrotem.
Korregidor kłamał najbezczelniej w świecie. Wiedział doskonałe, co czeka Zorskiego w Barcelonie, ale zwodził go, udając życzliwość.
— Czy w Rodriganda wiedzą, dokąd mnie pan wiezie? — zapytał doktór.
— A tak, naturalnie — zapewnił go skwapliwie korregidor.
— Kogo pan zawiadomił?
— Kilka osób ze służby.
Ale i to było kłamstwem, gdyż oprócz trójki sprzymierzonych nikt nie wiedział, kim był tajemniczy przybysz i dokąd zabiera Zorskiego.
Dalej jechali w zupełnym milczeniu.
Przed wieczorem przybyli do Barcelony i zatrzymali się przed ponurym, staroświeckim budynkiem, o małych zakratowanych okienkach.
— Wysiadaj pan — rozkazał urzędnik.
Zorski otoczony przez żandarmów wszedł przez bramę na ciemne schody, prowadzące na niemniej ciemny korytarz, po obu stronach którego było mnóstwo małych bocznych drzwi.

Rozdział 17.
OSOBLIWE ŚLEDZTWO.

Upłynęło niemało czasu, a korregidor nie wracał. Zorski już tracił resztę cierpliwości, ale ha-