mował wzburzenie, zdawał sobie sprawę z tego, że protesty niewiele pomogą.
Wreszcie doczekał się — zawołano go do kancelarii.
Była to zwykła cela więzienna, w której ustawiono szafy z aktami i ogromne biurko. Siedział za nim jakiś mały człowieczek o wnikliwym spojrzeniu i zwiędłej, złośliwej twarzy więziennego skryby.
— Nazwisko? — spytał lekarza.
— Zorski.
— Imię?
— Karol.
— Skąd?
— Z Poznania.
— Z Poz... z Poznania — powtórzył ze skrzywieniem urzędniczek, który nie grzeszył widocznie znajomością geografii — pierwszy raz słyszę o takim mieście. Gdzie to jest?
— W Polsce, pod zaborem niemieckim — odpowiedział Zorski.
— Aha, w Niemczech — uradował się tamten.
— Nie w Niemczech, a w Polsce, pod zaborem niemieckim — powiedział Zorski z naciskiem.
— Czym pan się trudni?
— Jestem lekarzem, ale pozwoli mi pan, że i ja o coś zapytam?
— O co? — nadął się mały człowieczek. — Cóż pan może mieć za pytania?
— Chciałbym wiedzieć, kim pan jest i po co mnie tu sprowadzono? — odpowiedział Zorski, nie
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 233 —