korsarskim okręcie. Łapaliśmy murzynów i woziliśmy do Ameryki na sprzedaż.
— Nie może być!
— Słowo daję. Co, nie wyglądam na to? Nie uwierzyłby pan, że taki truposz, jak ja, był kiedyś sternikiem i głównym pomocnikiem kapitana korsarzy?
Zorski milczał. Zrobiło mu się niemiło, a towarzysz jego ciągnął dalej:
— Tyle tylko powiem na swoje usprawiedliwienie, że nie wiedziałem z początku, na jaki okręt się zaciągnąłem, a gdy się zorientowałem, było już za późno, bośmy już wypłynęli na pełne morze. Okręt nasz nazywał się „Lion“, a dowódcą jego był Yankes, Grandprise. Powiadam panu, doktorze, czart, nie człowiek! On to ze mnie zrobił korsarza, jak się należy. Później już mnie nie wzruszało nic, co się na tym przeklętym okręcie działo, a przecież teraz mróz po kościach przechodzi, jak to wspomnę! Ile to razy biedni murzyni rzucali się w morze z rozpaczy i żalu za utraconą wolnością! Ilu ich pałkami zatłuczono na śmierć, ilu zamorzono głodem! Nie masz pojęcia, sennorze, co ten Grandprise wyprawiał na tym pływającym piekle!
Zakaszlał się i ciągnął dalej:
— Bóg mnie skarał za wszystkie zbrodnie, w których brałem udział. Spotkał mnie los nie lepszy niż tych nieszczęsnych murzynów. Zdycham teraz w tym lochu, ale dlaczego ja jeden tylko? Dlaczego ten łajdak Grandprise i jego wspólnik Kortejo są wolni, bogaci i szanowani?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 249 —