— Co?! — zawołał doktór. — Kortejo był wspólnikiem waszego kapitana?
— Tak, sennorze.
— To dopiero! — zdumiewał się Zorski — a może znał pan Landolę, kapitana okrętu „La Pendola“?
— Nie. Co to za jeden?
— Podobno również korsarz, a jednocześnie wspólnik tego Korteja.
— Nie, nie znam go, nie słyszałem nigdy o takim.
Zapadło milczenie. Obaj więźniowie nie przypuszczali nawet, że Landola i Grandprise to jedna i ta sama osoba, „Lion“ zaś i „La Pendola“ to tylko różne nazwy tego samego korsarskiego okrętu. Tego rodzaju statki bowiem i ich dowódcy zmieniają natychmiast nazwę, gdy tylko działalnością ich zaczynają się interesować władze.
— Nie mówił mi pan jeszcze, w jaki sposób pan się tu dostał — przypomniał Zorski.
— O, to długa historia — odpowiedział tamten. — Pewnego razu z polecenia Korteja porwaliśmy w Meksyku jednego człowieka...
— W Meksyku? — przerwał doktór zdumiony. — W jakim mieście?
— W Vera Cruz.
— Coście z nim zrobili?
— Zabraliśmy ze sobą aż do Afryki i tam sprzedaliśmy go w Herrar do niewoli.
— Białego?
— Tak.
— Ależ to okropne!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
— 250 —