Ale umierający podniósł głowę i cichym głosem poprosił:
— Zostaw mi go tu!... Słaby jestem bardzo... a to doktór... więc mi pomoże... Był moim przyjacielem... opiekował się mną... to może i mojej spowiedzi posłuchać.
Klucznik spojrzał na zakonnika, jakby pytając go wzrokiem o przyzwolenie, ale ten skinął głową na znak zgody, mruknął więc tylko coś niewyraźnie, wycofał się z celi i zamknął za sobą drzwi.
Braciszek usiadł na sienniku, objął miłosiernym spojrzeniem obu więźniów i zaczął głośno się modlić.
Wymawiając słowa modlitwy, spojrzał tak znacząco na drzwi, że Zorski od razu zrozumiał, iż przybył tu nie tylko po to, by nieść pociechę umierającemu.
Począł ciszej odmawiać modlitwy. Nagle znów podniósł głos, jakby chciał uspokoić czujność kogoś podsłuchującego.
I nagle...
Nie przestając modlić się, cisnął zręcznie na siennik Zorskiego jakiś podłużny przedmiot, który przytomny doktór momentalnie pochwycił i ukrył wśród słomy. Był to klucz od bramy...
Niewypowiedziana radość ogarnęła go, nie zdradził jej wszakże najlżejszym ruchem nawet.
Tymczasem zakonnik wysłuchał spowiedzi konającego i udzielił mu rozgrzeszenia.
— Dziękuję ci... ojcze... żeś do mnie... zechciał
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 253 —