przyjść... — szeptał gasnącym głosem konający — pozostańcie... przy mnie... Niedługo umrę...
— Zostaniemy przy tobie — odpowiedział zakonnik, schylając się nad nim.
Przy tej sposobności wsunął zakonnik Zorskiemu jakiś przedmiot do ręki. Był to pełen pugilares. Zorski schował go nieznacznie do kieszeni.
Wkrótce zmieniły się zupełnie rysy umierającego więźnia.
Ostatnie jego słowa, z jakimi zwrócił się do Zorskiego, były:
— Żegnaj mi. Żyj pan wołny... i szczęśliwy!
Potem ciało poczęło się wić w kurczach przedśmiertnych. Jeszcze raz westchnął i skonał.
Zakonnik modlił się za spokój jego duszy.
Gdy skończył, doszedł do drzwi i zapukał. Klucznik otworzył. Zakonnik oddalił się. Zorski został sam. Ale po krótkim czasie usłyszał znów zgrzyt klucza. Wszedł dozorca.
— Umarł? — spytał.
— Tak.
— Nie może tu leżeć, trzeba go wynieść.
Potem zmierzył postać Zorskiego i spytał:
— Poniesiesz go?
— Mogę spróbować — rzekł obojętnie, chociaż przeczuwał, że godzina wybawienia jest blisko.
— Podnieść go. Iść za mną!
Zorski usłuchał. Wziął trupa i szedł za dozorcą. Nikogo nie było w gmachu więziennym. Wszyscy święcili na łonie rodziny Boże Narodzenie.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 254 —