nij mi, że potem zabiorę ją do swojego klasztoru i otrzymam połowę majątku.
— Zgadzam się na to. Drugą połowę ja wezmę, bo Alfons będzie miał dość i bez jej części.
Tymczasem Róża zbliżała się do Manrezy. Natychmiast udała się do domu korregidora. Nie zastała go jednak w domu.
— Nie wie pani dokąd wyjechał? — spytała Róża żonę korregidora.
— Niestety, nie wiem. Ze swoich spraw urzędowych nigdy się nie zwierza.
— A może pani wie, kto mógł spowodować jego nagły wyjazd?
— Sądzę, że brat pani, don Alfons, bo przyjechał na koniu, a wkrótce potem wyjechał mój mąż z czterema żandarmami.
— Czy nie powiedział, kiedy powróci?
— Nie.
Hrabianka Róża odeszła. Dowiedziała się przynajmniej, że znowu coś knują. Gdy wróciła do Rodriganda, poprosiła brata do siebie
— Byłeś w Manrezie dzisiaj?
— Tak.
— W jakiej sprawie?
— Mówiono przecież, że trupa umyślnie rzucono w dół, więc sprowadziłem żandarmów, by wykryto sprawców.
Dała się okłamać.
— Możesz sobie iść — rzekła.
Ale on chciał pozostać u niej. Podobała mu się jego „siostra” i swoim zachowaniem nie zdra--
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 257 —