Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
—   259   —

— Ja się was nie boję.
— Odkryję wszystkie łotrostwa. List, podpisany przez pana, złożę w sądzie. Przyniosłem go, by wymienić na porucznika. Powiedźcie, czy on naprawdę nie żyje?
Po obliczu adwokata przemknął krótki i szybki jak błyskawica uśmiech.
— Czy macie rzeczywiście kwit ze sobą?
— Tak, czy porucznik nie żyje?
— Pokażę wam list, jaki dostałem w tej sprawie, zaczekajcie chwilę. Wszedł do drugiego pokoju i wziąwszy naładowany pistolet do kieszeni i jakiś list, zwrócił się do kapitana.
— Muszę się przekonać, czy macie rzeczywiście ten papier przy sobie.
— Tutaj jest ukryty — odparł bandyta, uderzając się w pierś.
Podał mu list. Kapitan wnet poznał, że ma do czynienia ze zwykłym oszustwem. Zdziwiony podniósł głowę i ujrzał lufę rewolweru skierowanego wprost ku sobie.
— Stój, psie! — krzyknął notariusz.
Padł strzał i kapitan legł śmiertelnie raniony. Notariusz natychmiast zaryglował drzwi i rozpiął surdut. Ale nie znalazł dokumentu.
— Oszukał mnie! Lecz gdy jego ludzie znajdą swego wodza u mnie, będę zgubiony.
Dały się słyszeć kroki na korytarzu. Widocznie usłyszano strzał i słudzy przyszli zbadać, co się stało.
Z gorączkowym pośpiechem zapinał surdut,