wyciągnął z zapasa trupa pistolet. Potem otworzył drzwi i zakrzyknął:
— Tutaj, tutaj, napadnięto mnie! Służba wpadła do pokoju a razem z nią Klaryssa, hrabia Alfons i kasztelan.
— Widzicie tego człowieka? — wolał Kortejo. Kazał się zameldować jako mój przyjaciel, a skoro wszedł i ujrzał, że jestem sam, zażądał ode mnie pieniędzy, grożąc mi śmiercią. Udałem jakobym szedł po pieniądze, ale zamiast pieniędzy porwałem nabity rewolwer i zastrzeliłem go.
— O, Boże, toż to zbój — wołała Klaryssa. — Patrzcie na tę perukę i brodę.
— Przeszukajcie go dokładnie — rozkazał Kortejo.
Znaleziono przy zamordowanym broń i pugilares pełny pieniędzy.
— Zanieście go na dół do jakiejś piwnicy, jutro domosę o tym władzom.
Spełniono rozkaz notariusza. Gdy pozostało tylko troje sprzymierzeńców, zapytał Alfons.
— Znałeś go?
— Nie.
— Hm, myślałem, że to ten kapitan, o którym nieraz mówiłeś?
— A jakże tam, czy będziemy pili herbatę z hrabianką Różą?
— Nie — odrzekła Klaryssa. — Kazała sobie podać do swego pokoju.
Z tonu odpowiedzi i wyrazu oczu poznał, że sprawa się udała.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 260 —