— Święta Madonno, czy to prawda? Już wczoraj wieczorem żaliła się na ból głowy. Już biegnę.
Zostawiła wszystko i pobiegła za pokojówką. Gdy weszły do sypialni Róży, zastały ją klęczącą przy łóżku, niby modlącą się. Dziwnie blado wyglądała, zdawała się być posągiem, a nie żywą istotą.
— Droga kontezzo, proszę wstać — prosiła pokojowa.
Róża się nawet nie poruszyła.
— Widzi pani tak ją znalazłam, gdym ją przyszła budzić — skarżyło się dziewczę.
— Starałam się posadzić ją na krześle, lecz napróżno. Proszę mi pomóc.
Ujęły hrabiankę pod ramię, ale zaledwie zaciągnęły ją na dywan, gdy znowu padła na kolana i złożyła ręce, jak do modlitwy.
— Co się z nią stało? — pytała kasztelanowa.
— Cóż robić, jak jej pomóc, sennora Elwiro? — Sama nie wiem, mój Boże, co ja mogę pomóc. Najwyżej spytam mego Alimpo. Pobiegnij po niego.
Po krótkiej chwili przyprowadziła kasztelana z zafrasowaną i przerażoną miną.
Róża klęczała przy sofie z napół otwartymi oczyma i złożonymi rękoma. Kasztelan pomógł ją podnieść, lecz znowu ześlizgnęła się na klęczki. I jemu łzy poczęły ciec z oczu i gdy pytały o radę, rzekł:
— Połóżcie ją do łóżka i przyłóżcie zimne okłady, może to pomoże.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 262 —