— Zrobi to pan, jak się pan znajdzie na wolności — odpowiedział korregidor złośliwie.
— Chciałbym wiedzieć, na jakiej podstawie jestem uwięziony?
— Dowie się pan później.
— O co jestem oskarżony?
— Dowie się pan później — powtórzył urzędnik.
— Do stu djabłów, sennorze! — krzyknął Zorski — zdaje się, że mam prawo żądać odpowiedzi?
— A tak, ma pan prawo żądać, ale ja mam prawo nie odpowiadać — szydził zjadliwie korregidor.
— Mówiłem panu przecież, że jestem cudzoziemcem. Chcę się zobaczyć z niemieckim konsulem.
— A tak, tak, naturalnie. Każę pana zaraz do niego zaprowadzić.
Zadzwonił. Do kancelarii wszedł krzepki chłop w mundurze strażnika więziennego.
— Ten pan chce porozumieć się z niemieckim konsulem — powiedział korregidor, uśmiechając się złośliwie — zaprowadź go do niego.
Strażnik sapnął, jak wieloryb, wskazał na drzwi i zakomenderował:
— Naprzód, marsz!
Doktór żachnął się. Domyślił się, do jakiego to „konsula“ ma być odprowadzony, ale nie tracił jeszcze nadziei. Wiedział, że w Hiszpanii każdy bierze łapówki, myślał przekupić klucznika.
— Czy mógłbym pana poprosić o moją sakiewkę, sennorze? — zapytał korregidora.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/4
Ta strona została skorygowana.
— 238 —