Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 10.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
—   278   —

— Musimy w dwie godziny dostać się do Manrezy, choćby konie miały popadać.
— Dlaczego do Manrezy, a nie do Rodriganda?
— Proszę wsiadać tylko, sennor, wszystko opowiem, ale po drodze, teraz nie mamy czasu.
Zorski dosiadł konia i popędzili gościńcem ile sił wierzchowcom starczyło.
Lekarz oddychał głęboko i wciągał z rozkoszą świeże powietrze w swe płuca.
Po chwili zapytał.
— Nie znam was, ojcze, zapewne kontezza Róża was przysłała?
— Nie.
— A kto? — pytał zdziwiony?
— Sennor Alimpo.
— Kasztelan? To pewnie z rozkazu kontezzy.
— Nie, kontezza jest chora, nie może wydawać rozkazów.
— Chora? — spytał. — Co jej jest?
— Zapadła na tę samą chorobę, na którą miał pan leczyć jej ojca.
Zimno przeszło po ciele lekarza.
— O czym mówicie, ojcze? Dostała pomieszania zmysłów?
Nie mówił już, lecz wył prawie z bólu. Nagle zatrzymał konia.
— Gdzie ona jest? — W zakładzie świętej Weroniki w Laryssie.
— Którego przełożoną jest siostra Klaryssa, nieprawdaż?