Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 10.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   268   —

— Odkąd popadłem w niełaskę, usuwają słę Sami od nas.
— W niełaskę, a to dlaczego?
— Bo nie chciałem opuścić kontezzy i wydać ją w obce ręce, ja i moja Elwira chcieliśmy ją pielęgnować. Odmówili nam tego, ale żeśmy się tak serdecznie przywiązali do naszej kontezzy, że próbowałem pomimo tego do niej się dostać, no i skutek był taki, że musiałem mój urząd złożyć. Nie pozostaje mi nic innego, jak najprędzej z zamku się wynieść. Oto powód, dlaczego wszyscy od nas stronią.
— Słyszałem, że mają dziś hrabiego pochować?
— Tak mówią, ale ja w to nie wierzę — rzekł Alimpo.
— W co nie wierzycie? — pytał zakonnik zdziwiony.
— Że hrabiego chowają. Ten umarły, czy zabity, to nie hrabia, tylko jakiś obcy.
— Któż to powiedział?
— Doktór Zorski.
— Kto to jest?
— Ten lekarz z Polski, który hrabiego leczył. Byłem przy jego boku, jak to wypowiedział, że to inny trup, a nie hrabia.
— Ach, opowiedzcie mi o tym doktorze.
Byli szczęśliwi, że się mogli bez obawy komuś zwierzyć, więc opowiadali mu naprzemian wszystko, co się w ostatnich czasach zdarzyło. Zakonnik przysłuchiwał się z uwagą i każdy szczegół sobie dobrze zapamiętał, a gdy skończyli zapytał: