Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 10.djvu/8

Ta strona została skorygowana.
—   270   —

— Ten pobożny człowiek chce zobaczyć zastrzelonego bandytę — usprawiedliwiał się Alimpo.
— A cóż tobie do tego? — wolał notariusz z gniewem. — Nie jesteś już kasztelanem i nie wolno ci pokazywać drugim zamku. Zresztą zostawcie trupa w spokoju.
— Proszę wybaczyć, sennor — rzekł zakonnik grzecznym, ale stanowczym głosem. Jestem sługą kościoła i proszę o pozwolenie zobaczenia trupa.
— Co? żądacie? Ośmielacie się rozkazywać?
— Muszę wypełnić ostatnią wolę umierającego i dlatego żądam bezwarunkowo, bym mógł trupa zobaczyć?
— Co żądacie? Ośmielacie się rozkazywać?
Kortejo wymówił te słowa groźnie i przystąpił o krok bliżej.
— Tak, żądam — odpowiedział mnich spokojnie. — Pan jesteś sennor Kortejo?
— Tak.
— A więc wejdę bez pańskiego pozwolenia.
Otworzył drzwi i zeszedł parę stopni w dół. Notariusz mimowoli poszedł za nim. Piwnica była pusta, tylko w środku można było zobaczyć parę brudnych desek, leżących na ziemi, a na nich trupa, którego nawet nie przykryto. To stanowcze wystąpienie mnicha nie pozostało bez wrażenia na adwokacie, który począł przyglądać się dominikaninowi.
— Skąd wiecie, jaka była ostatnia wola umierającego?
— Bo znałem go równie dobrze, jak i pan.