łe jak śnieg. Na przednim zagięciu można było odczytać napisane wielkimi literami: „Jefrouw Mietje“, Ten porządny statek nie był jednak prawdziwą Jefrouw Mietje, bo prawdziwa Mietje siedziała teraz na górze na pokładzie pod prześcieradłem i robiła pończochy dla holenderskiej misji, by tam miłe dzieci pogańskie nie potrzebowały biegać bosymi nóżkami.
Mietje — to prawdziwy obraz holenderskiej czystości i wygody. Poczciwa ta kobiecinka ważyła kilka centnarów. Jej dobroduszne oblicze błyszczało od mięsa i zadowolenia, a wierne, serdeczne spojrzenie jej oczu zdradzało, że w całym swym życiu nie kłóciła się z nikim.
Jej mąż, Mynheer Dangerlahn, był kapitanem i właścicielem barki. Oboje lubili się i byli do siebie tak przyzwyczajeni, że się nie mogli rozłączyć. Dlatego też znalazła Mietje swą ojczyznę na okręcie.
Okręt ten płynął ciągle z Niderlandów do Indii Wschodnich i na powrót, a kiedy zarzucali kotwicę w przystani Funchal, Jefrouw miała przyjemność odwiedzić swoją przyjaciółkę, mamcię Dry.
Tak samo i dzisiaj zrobiła. Kotwica barki padła na dno dopiero przed dwiema godzinami. Kapitan wyszedł na ląd, a kiedy wracał, mogła Mietje opuścić okręt. Dlatego to siedziała na pokładzie, i robiła piętę misjonarskiej pończochy z miną, jak oby miała w najbliższej chwili oczekiwać wielkiego losu.
A co robił Mynheer Dangerlahn na lądzie?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 305 —