— Całkiem na dole, na tramie okrętu, przy; sznurach! — odrzekł drugi.
— Do stu piorunów, to musi być nie bardzo przyjemny pobyt. Więc dlatego nie śmie nikt inny tam schodzić tylko ty?
— Tak, dlatego.
— Cóż on za jeden?
— Nie wiem.
— Nie pytałeś się go?
— O, tak, ale nie powiedział mi. Jednak bogaty musi być, bardzo bogaty.
— Po czym poznajesz?
— Bo obiecał mi pięć tysięcy duros, jeżeli pozwolę mu uciec, rozumiesz, pięć tysięcy!
— Do wszystkich diabłów i ty tego interesu nie robisz?
— Durna głowo, jakże mogę!
— Dlaczego nie?
— No, bo jak go wypuszczę, to ze mnie pasy zedrą i cóż mi pomogą pieniądze?
— Uciekaj z nim razem.
— To się nie da zrobić.
— Dlaczego?
— Potrzeba dwóch, by go w nocy z pokładu spuścili, jeden nie potrafi.
— No to ja ci pomogę.
— Tak, toby było dobrze, żebym tylko wiedział co on za jeden, i czy mogę mu zaufać.
— A jak i skąd znalazł się na statku?
— Zabraliśmy go z jednego zamku, który się nazywa Rodriganda w pobliżu Barcelony.
— Czy kapitan miał z nim jakiś spór?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 311 —