Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   312   —

— Nie, myślę, że to sprawa starego Gasparino Korteja, ten pewnie to urządził.
— Któż to jest?
— To lis szczwany, adwokat jeden, który z naszym kapitanem prowadzi wspólnie interesy.
— No, jeżeli w zamku mieszkał, to musi mieć pieniądze. Uwolnijmy go.
— Nad tym trzeba się jeszcze dobrze zastanowić.
— Ale pięć tysięcy duros!
— Tak, to nie bagatela. A ile byś ty chciał z tego, Claussen?
— Połowę, naturalnie.
— Oho! na to się nie zgadzam, ja mam przy tym więcej roboty i najwięcej muszę ryzykować.
— Niech będzie, powiedzmy, dwa tysiące.
— To jeszcze za dużo. Tysiąc bym ci dał.
W tej chwili otworzyły się drzwi od gospody i jeden z gości wyszedł. Helmer nie mógł podsłuchać dalszego toku rozmowy. Wszedł więc do izby, gdzie zawsze zasiadał z Jefrouw Mietje. Gdy go gospodyni zobaczyła, podniosła się z krzesła i wyciągnęła ku niemu obie ręce.
— Ach! Mister Helmer! Witajcie, pożądany z was gość. Widok takich ludzi może tylko rozweselić. Proszę, proszę dalej!
Podał jej rękę i odpowiedział.
— Zawsze wesoła madame. Cieszę się zawsze, kiedy mogę panią zobaczyć!
— Proszę mi posłać flaszkę porteru.
Wszedł do tylnej izby. Gospodyni posłała mu zaraz żądaną flaszkę po czym usiadła znowu