towi za balast, w najciemniejszym kątku leżał Mariano, skrępowany żelaznymi łańcuchami. Był to właśnie porwany z zamku Rodriganda porucznik od huzarów Alfred de Lautreville.
Przeżył dotąd dni, pełne męczarni i boleści, największą jednak boleść sprawiała mu tęsknota za ukochaną i przyjaciółmi. Gdy usłyszał kroki majtka, zapytał:
— Kto tam?
— Ja, sennor, przynoszę wody.
Majtek postawił dzbanek i udawał, że chce się oddalić.
— Czekaj, stój! — prosił Mariano.
— Czego jeszcze chcesz, sennor?
— Czyś pomyślał już nad moją propozycją?
— Tak.
— No i co?
— Za mało dajecie, sennor.
— Pięć tysięcy duros, to jeszcze za mało?
— Tak.
— Toż to majątek dla ciebie!
— Dla mnie może, ale ja sam nie potrafię wszystkiego zrobić.
— Potrzebujesz drugiego?
— Tak jest.
— Dobrze, więc ile chcesz?
— Niewiele, zamiast pięciu tysięcy, sześć.
— Kiedy macie to załatwić?
— Dzisiaj, jeżeli mi obiecacie zapłacić żądaną sumę.
— Dobrze, dostaniecie.
— Nie oszukacie nas?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
— 319 —