— Nie, daję ci słowo honoru.
— Wierzę panu. Dzisiaj udamy się w góry i poczekamy w bezpiecznym ukryciu.
— To niepotrzebne. Zostałem porwany wbrew prawu, a wy znajdujecie się na korsarskim statku, o czym nie wiedzieliście z początku waszej służby. Gdy wejdziemy na ląd, broni nas prawo.
Tymczasem poczciwa Jefrouw Mietje, nagadawszy się i pożegnawszy z matką Dry, udała się na łódź, na której siedział już sternik i powiosłował do okrętu. Na okręcie, czyniono przygotowania do odjazdu, gdyż odpływ się zbliżał i mieli niedługo odbić.
— Jak ci się Landola podobał? — spytał kapitan Helmera.
— Zbytnio mu ufać nie można — odpowiedział Helmer.
— Dowiadywał się tak natrętnie o nasz towar, żem go musiał zganić ostro. Myślę, że musimy się strzec.
— No, zobaczymy. Za godzinę odbijamy od portu, reszta już się jakoś zrobi.
W godzinę rzeczywiście podniósł „Jefrouw Mietje” kotwicę i począł z początku powoli, potem coraz szybciej żaglować na pełnym morzu.
W niecałą godzinę później odezwał się dzwon okrętowy na Pendoli, na znak, że wieczorne porcje będą rozdzielane. Wszystko pośpieszyło w kierunku kuchni.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 320 —