— Powiem panu prawdę. Ściga go policja hiszpańska.
— Z jakiego powodu?
— Jest winny usiłowania morderstwa, kradzieży, porwania i był członkiem bandy zbójeckiej.
Kapitan zmierzył komisarza jakimś szczególnym spojrzeniem, potem rzekł:
— Nic więcej? Tylko dla takich drobnostek?
— Panie nadleśniczy, czy to są drobnostki?
— No, nie rozumie mię pan widocznie, powiem panu moje zdanie. Ten Zorski jest najpoczciwszy z ludzi. Twierdzenie pańskie jest po prostu głupie, a głupstwami nie zwykłem się zajmować. Czy jest pan rzeczywiście królewskim komisarzem?
— Tak.
— Proszę pokazać legitymację.
— Panie, jak może pan żądać ode mnie czegoś podobnego! — krzyknął nieznajomy z gniewem.
— Bo każdy oszust może wpaść na myśl udawania komisarza policji. Idź pan sobie i nie wracaj bez legitymacji.
— Czy pan wie, na co się pan naraża?
— Wiem. Wyrzucę pana mianowicie za drzwi, jeśli pan dobrowolnie nie pójdzie!
— Więc wrócę z eskortą, pana zaś zaskarżę o opór władzy. Nie potrzebuje się pan wcale uważać za jakiegoś księcia Rzeszy!
Tu chwycił kapitan dzwonek i Ludwik wszedł.
— Ludwiku!
— Jestem, panie kapitanie!
— Wyprowadzić tego łotra, a jeśli nie będzie
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 333 —