— Owszem, Ludwiku. Chodź tu i pocałuj mnie, gdyż lubię ciebie. A teraz możesz mi zatknąć nagrodę!
Po otrzymaniu nagrody, Robert wsadził kapelusz z taką miną, jakby był cesarzem.
— A teraz żądam jeszcze czegoś.
— Cóż takiego?
— Lis jest mój, sam go zaniosę do domu.
— Oho! jesteś za mały i za słaby do tego!
— Ja! Cóż ty sobie myślisz. Nie pozwalam nikomu innemu nieść go. Zrozumieliście!
By dowieść, że nie jest za słaby, podniósł lisa za tylne nogi i trzymał go w powietrzu.
— Dobrze, spróbujemy! — rzekł Ludwik. Zasłużyłeś i na ten zaszczyt, jeśli ci będzie za ciężko,, pomożemy ci.
— Nic z tego! — sprzeciwił się chłopiec. Wrócę sam do domu.
— To niemożliwe, mój chłopcze. Za daleko dla ciebie!
— Sądzisz może, że nie znam drogi?
— Znasz ją dobrze, mój mały. Lecz lis jest ciężki, nie zaniesiesz go aż do domu.
— Więc odpocznę od czasu do czasu.
— Hm — mruknął Ludwik, który wiedział bardzo dobrze, z jakiego powodu chłopczyna sam chciał iść. Chciał widocznie oddać się bez przeszkody swym myślom i zastanowić się nad triumfem dziś odniesionym.
— Hm, żądanie twoje nie jest bez słuszności. No więc spróbujemy. Nie mam nic przeciwko temu, jeśli sam pójdziesz; my idziemy tymczasem
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 342 —