do wroniej chałupy. Zwiążę lisa i przerzucę ci go przez plecy. Ja zaś do kroćset piorunów, będę miał zaszczyt niesienia martwego leśnika i wysłuchania mowy pogrzebowej, którą kapitan wygłosi na temat jego śmierci.
Związał nogi lisa i przerzucił mu przez barki w ten sposób, że nie mógł mu nadto ciążyć. Potem rzekł z uśmiechem:
— Tak, chłopcze, wracaj teraz do domu ze swymi wawrzynami. Jest to pierwszy lis, który padł z twojej ręki, ja zaś spodziewam się, że spudłowałem po raz ostatni.
Wziął zabitego psa i poszedł z towarzyszami w głąb lasu. Chłopiec stał na miejscu i patrzał za odchodzącymi, aż nie zniknęli mu z oczu. Potem obrócił się szybkim ruchem i ruszył w drogę. Znał las dobrze, nie potrzebował więc obawiać się, że zbłądzi. Cieszył się tak, że nie czuł ciężaru lisa, choć po krótkim czasie pot skroplił mu czoło. Szedł zwolna naprzód i musiał odpocząć w połowie drogi, lecz to nie przeszkodziło mu wcale. Miał jeszcze najwyżej dziesięć minut drogi. Wtem usłyszał szelest kroków i zobaczył mężczyznę, który szedł zwolna, jakby zatopiony w myślach. Był to jakiś nieznajomy; był wysoki i silnie zbudowany i miał na sobie płaszcz podróżny. Robert stanął, popatrzył nań badawczo i rzeki bardzo ostrym głosem.
— Stój! Czego szukasz tutaj?.
Słyszał to pytanie często, idąc z Ludwikiem przez las, gdy ten spotkał kogoś nieznajomego, lub kobietę z ładunkiem drzewa. Dziś wprawdzie Ludwika nie było, lecz człowiek ten był obcy, a Robert
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/25
Ta strona została skorygowana.
— 343 —