mowym. Drzwi wiodące do cieplarni nie były zamknięte. Otworzył je i wszedł.
Wśród wysokich palm i wiecznie zielonych krzewów, siedziały dwie kobiety. Zajęte były właśnie wiązaniem kwiatów, tworząc przy tej robocie prześliczną grupę. Postacie obu były delikatne i wiotkie i wyglądały jak damy prawdziwie wykształcone, tak pod względem umysłu jak serca. Usłyszały skrzypienie drzwi i spojrzały na nic. Na widok wysokiej postaci, powstała pani Zorska i zapytała?
— Kogo pan szuka?
— Matko!
— Tym jednym słowem przerwał jej obcy i stanął przy niej, objął ją ramieniem i pocałował w usta. Zbladła pod wpływem niespodziewanej radości, leżała przez kilka chwil, jakby nieprzytomna w jego objęciach, opamiętała się jednak i zawołała:
— Karolu! Czy to prawda! Mój syn, mój Karol! O, jaka niespodzianka!
— Heleno, siostro, chodź tu!
— Karolku — krzyknęła dziewczyna, a twarz jej zajaśniała radością.
— Mówiłyśmy właśnie o tobie. Jakaż to radość, jakie szczęście! Sądziłyśmy, że jesteś w Hiszpanii.
— Tak, nie pisałem wam; chciałem wam sprawić niespodziankę, miał to być spóźniony dar na Boże Narodzenie.
— I udało ci się to zupełnie, mój synu najdroższy — rzekła matka.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 348 —