Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
—   325   —

— Skręcić śrubę, tutaj!
— Dobrze, dobrze! — odpowiedział Mynheer.
— Co za okręt? — pytano.
— „Jefrouw Mietje“ z Amsterdamu.
— Co za kapitan? — Kapitan Dangerlahn.
— Skąd i dokąd?
— Od Moluków do domu.
Dotychczas odpowiadał Holender bez wahania, jakby obcy okręt uważał za wojenny. Teraz począł sam pytać:
— A co za okręt tam?
— Czarny. Poddajcie się.
— Pójdźcie tu tylko, gapie!
— Hurra! — odpowiedzieli Holendrzy na odważne słowa swego kapitana.
Ostry strzał był odpowiedzią korsarza, ale, ponieważ właśnie wiatr pochylił mu bok okrętu, poszedł w powietrze.
Głośne śmiechy dały się słyszeć na „Jefrouw Mietje“.
— Do boku okręt! haki w pogotowiu! — zabrzmiała komenda na czarnym statku.
— Wyrzucić siatki, do mnie, chłopcy! — rozkazał Mynheer Dangerlahn.
W chwili, gdy oba statki były może oddalone o długość okrętu, dał korsarz drugą salwę. „Jefrouw“ zadrżał od dołu do góry, poleciało kilka trzasek, ale z masztu i żaglów nic nie zostało uszkodzone.
— Hurra! zarzucić haki! — zaryczał głos na Czarnym.