Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
—   360   —

śmiałe wnioski, jakie wysuwał często z drobnostek.
— Opowiadanie zajęło ich tak bardzo, że kapitan zaprzestał używania wojskowych słówek. Pod koniec jednak jego oburzenie wzmogło się tak dalece, że nie mógł się pohamować. Podskoczył z krzesła, przechadzał się wielkimi krokami po pokoju i zawołał:
— Do kroćset piorunów! to czyste zgromadzenia łotrów i łajdaków! Chciałbym ich mieć tu przed sobą. Oderznąłbym im szyje i powiesiłbym ich nogami do góry. Więc dostał się pan szczęśliwie za granicę?
— Tak. Stamtąd udałem się jak najprędzej do Paryża, by przedstawić się ambasadorowi i prosić o opiekę.
— Czy udzielił jej panu?
— Tak. Był także obecny, gdy zgromadziłem najznakomitszych uczonych psychologów i przedstawiłem im hrabiankę. Udzielił mi również wskazówek, co mam robić w Niemczech, by uniknąć prześladowań i zachować spadek hrabianki nietknięty.
— A ona? Gdzie jest teraz? Czy jest jeszcze chora?
— Przekroczywszy granicę niemiecką, poczyniłem wszelkie kroki, które mi radził ambasador, Zawiadomiłem władze hiszpańskie o popełnionych zbrodniach; naradzałem się w Kolonii z jednym z najznakomitszych prawników niemieckich, który mię zapewnił, że spadek zostanie z pewnością wypłacony, jeśli ją się tylko wyleczy. Potem