Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
—   362   —

— Uciążliwe? Schowaj pan sobie to słowo. Przeniesiecie się jeszcze dzisiaj do Zalesia. Pan, hrabianka, Alimpo i jego Elwira, te cztery osoby — jedna bryczka; ja pani i panna Zorska — druga bryczka. Zmieścimy się więc wszyscy i pojedziemy razem. Pokoje dla gości są już przygotowane. Teraz zaś, moja droga pani Zorska, zajmij się tym, by doktór i mój kuzyn nie cierpiał z głodu. Idźcie państwo teraz, nie potrzebuję was więcej. Muszę się przebrać porządnie. Widzisz, kuzynie, że jestem otwarty i że nie robię dużo ceremonii; spodziewam się, że, pan tak samo względem mnie będzie postępować, a wtedy będziemy się ze sobą doskonale zgadzać.
Po niejakim czasie wyjechały dwie wytwornie zaprzężone bryczki za bramę, a w tyle w ślad za nimi jechał wóz drabiniasty. Jechano galopem aż do Poznania, gdzie zatrzymano się przed główną bramą jednego z hoteli. Liczba sług, która nadbiegła z ich przybyciem, dowodziła, jakie wrażenie zostawił po sobie doktór Zorski, pomimo, że był tylko w hotelu jedną godzinę.
Podróżni wysiedli z powozów i udali się do zajmowanych przez hrabiankę pokojów. W pierwszym spotkali kasztelana i jego żonę.
— A to pewnie Alimpo i jego poczciwa Elwira? — zapytał kapitan, zobaczywszy tę śmieszną parę.
Kasztelan usłyszał te imiona i wnioskował, że o nich mowa, złożył więc głęboki ukłon i rzekł:
— Mira! Yo soi Juan Alimpo e estra ma buena