Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/18

Ta strona została skorygowana.
—   364   —

— Nie — odrzekł Zorski — bo nie miałem odpowiedniego otoczenia i nie było nikogo, ktoby ją pielęgnował.
— I spodziewa się pan, że ten środek pomoże?
— Spodziewam się, chociaż trucizna rozeszła się już po całym ciele. Jutro rozpocznę leczenie. Ruszamy więc w drogę.
— Tak, pan wsiądzie z hrabianką, matką i siostrą w jednym powozie, ja zaś będę starał się w drugim przypomnieć sobie z pomocą Alimpa te trzy słowa hiszpańskie, które jeszcze pamiętam. Chodź pan.
Rzeczy, które przywiózł ze sobą Zorski, władowano na wóz i opuścili hotel. Jechali właśnie jedną z głównych ulic, gdy kapitan dał znak swemu woźnicy, by jechał obok powozu Zorskiego. Zbliżył się w ten sposób, że mógł z nim swobodnie rozmawiać.
— Kuzynie — rzekł — rzuć okiem na chodnik, tam na prawo. Czy widzisz tego człowieka w szarym surducie?
— Tego, który trzyma parasol pod nachą?
— Tak.
— Któż to jest?
— Jest to królewski komisarz.
— A, tego ptaszka muszę dokładnie obejrzeć.
— Spostrzegł on nas i założyłbym się, że zobaczymy go wnet w naszym domu, gdyż domyśli się zaraz, że pan jest tym poszukiwanym doktorem Zorskim.
Rzeczywiście, mężczyzna ów przystanął, gdy jechali koło niego. Poprawił okulary na nosie, a