Powiedz mu, że jakiś policjant tu jest i chce z nim pomówić. Ale prędko.
— Wedle rozkazu pana kapitana.
Gdy Ludwik zniknął, odezwał się komisarz surowo:
— Panie nadleśniczy, muszę prosić, by pan nie zapominał o grzeczności względem mnie.
— A czy zapomniałem?
— Mówił pan o jakimś policjancie, podczas gdy ja jestem królewskim komisarzem.
— Mościdzeju, to wszystko policjanci, począwszy od waszego ministra, skończywszy na nocnym stróżu.
— Nazywa mię pan człowieczkiem.
— A, to tylko zdrobniała forma w dobrym sensie. A może mam pana tytułować kobietką, hę? Nazywam tylko pana tak z tego powodu, bo nie wyglądasz tak bardzo na olbrzyma. Prawdziwy mężczyzna inaczej powinien wyglądać. Zaraz pan zobaczy, mościpanie.
Drzwi się otworzyły i Zorski wszedł do pokoju. Uścisnął serdecznie rękę kapitana, policjanta zaś zmierzył zimnym spojrzeniem.
— Pan kapitan mię prosił?
— Tak, ten człowiek chce z panem mówić!
— Któż to?
Kapitan chciał odpowiedzieć, komisarz jednak wyprzedził go i przedstawił się prędko:
— Jestem królewskim komisarzem policji.
— I co pan chce ode mnie?
— Czy pan jest doktorem Zorskim? — spytał komisarz.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 369 —