bry i wypożyczy mi swojego konia, a pan może za mną jechać.
— Naturalnie, kuzynie, zaraz każę zaprząc — rzekł nadleśniczy. — Pojadę z tobą razem. Prokurator jest moim dobrym znajomym. Zobaczymy, czy nas zeżre, mociumpanie!
Zaprzągnięto zaraz i oba wózki potoczyły się gościńcem do Poznania. Zajechali przed gmach sądowy. Komisarz kazał się zameldować prokuratorowi.
— Tutaj jest Zorski — rzekł komisarz tonem służbowym.
— Ładnie — zauważył prokurator. — Ach, pan kapitan, bardzo mi przyjemnie widzieć pana.
— Przyjechałem, by mego kuzyna, pana doktora Zorskiego przedstawić w trochę innym świetle.
Prokurator nie mógł ukryć frasobliwego uśmiechu. Ukłonił się doktorowi.
— Przyznam się, że milej by mi było zawrzeć tę znajomość w innym miejscu, spodziewam się jednak, że zachodzi tu jakaś pomyłka, która się z czasem wyjaśni.
— Jestem przekonany, panie prokuratorze — rzekł Zorski. — Proszę tylko te dokumenty łaskawie przejrzeć.
Wyjął swój pugilares i wręczył urzędnikowi cały szereg papierów i dokumentów.
Gdy je prokurator przeglądał, mina jego wyrażała coraz większe zdziwienie, czasami rzucał bystry wzrok na Zorskiego, w końcu zawołał:
— Ależ to nadzwyczajne! Pan posiada listy
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 372 —