kierunku zamku, chcąc złożyć wizytę kapitanowi. Na podwórzu spotkał Ludwika.
— Dzień dobry, Ludwiku, jest pan kapitan w swoim pokoju? — zapytał.
— Nie — odrzekł strzelec krótko i z gniewem.
— Gdzie jest?
— Zaaresztowany.
— Zaaresztowany? Kto go śmiał aresztować?
— Komisarz policji, on i doktór Zorski.
— Co oni takiego zrobili?
— Nic, są zupełnie niewinni.
— A czegoś ich pozwolił zaaresztować?
— Cóż miałem zrobić?
— Co? uwolnić ich, a ty masz serce zajęcze!
— Do kroćset, ty się na tym nie rozumiesz, chłopcze.
— Kiedy przyjadą z powrotem?
— Czy ja wiem? Byli ludzie, którzy całymi latami niewinnie siedzieli w więzieniu.
— Słuchaj, Ludwik, gdzie oni są zamknięci?
— U prokuratora.
— A gdzie ten prokurator?
— W budynku sądowym.
— Tam, gdzie tyle krat na oknach?
— Tak.
— Słuchaj, Ludwik, nie mów nikomu, ja ich z więzienia wydostanę.
— Głupota. Prokurator cię wyśmieje.
— Niech spróbuje, biorę ze sobą moją strzelbę.
— Nie wpuszczą cię do niego. Twoja mama i tak ci nie pozwoli.
— Tak! Ale ja nie ścierpię tego, żeby mego
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 374 —