Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
—   375   —

pana kapitana i dobrego Zorskiego zamknęli. Myślisz może, że ich nikt nie potrafi uwolnić z więzienia?
— Nikt. Musimy cierpliwie czekać, jak się ta sprawa wyjaśni.
— Tak, to czekaj!
Chciał odejść, Ludwik zatrzymał go jednak
— Słuchaj, nie rób głupstw, przykro by mi było, bo jestem względem ciebie zobowiązany.
— Za co?
— Żeś wziął słowo honoru od kapitana z powodu zastrzelonego leśnika.
— Nie ma o czym mówić.
— Dobrze, pozwól więc, że wezmę od ciebie także słowo honoru.
— Jakie?
— Że nie zrobisz żadnego głupstwa w obronie uwięzionych.
— Z chęcią, Ludwiku. Tu masz moją rękę, z pewnością nie zrobię żadnego głupstwa.
— To dobrze. Teraz mogę być spokojny.
Robert odszedł. Poszedł do oficyn, po drodze zaś rozmawiał z samym sobą:
— Mogę dać śmiało słowo honoru, bo żadnych głupstw nie będę robił. Każę sobie osiodłać mojego konika i pojadę do Poznania. Tę kamienicę o zakratowanych oknach na pewno poznam, a chociaż nie mogę zabrać strzelby, to mam przecież rewolwer, który mogę schować. Ja rzeczywiście zastrzelę tego prokuratora, jeżeli ich zaraz nie wypuści.
Udał się więc do mieszkania, by się przekonać, czy matka mu nie przeszkodzi w jego przedsię-