wzięciu. Była właśnie zajęta w kuchni. Złapał swój zielony kapelusik i wyszedł do stajni. Tam stał jego mały konik górski, którego mu kapitan podarował. W stajni zastał służącą.
— Słuchaj, Paulino, czy lubisz mię?
— Naturalnie — odrzekła dziewczyna.
— Proszę cię więc, osiodłaj mego Jaśka.
— Dokąd chcesz pojechać?
— Jadę z Ludwikiem.
— A mama wie o tym?
— Wie, ale nie ma teraz czasu.
— Dobrze.
Ten z gruntu poczciwy chłopak nie zawahał się skłamać i nie uważał tego za grzech. Wiedział przecież, że czyni to dla dobra sprawy.
Służąca osiodłała mu konika i wyprowadziła na podwórze. Rewolwer schował do kieszeni, wsiadł na wierzchowca, wziął lejce do ręki i pocwałował do miasta.
Ładny przedstawiał widok ten mały kawalerzysta i niejeden stanął na gościńcu i patrzał z podziwem na jeźdźca.
W mieście pełno ciekawych gapiło się na niego.
Przed sądem zatrzymał konia i zeskoczył, przywiązał lejce u bocznej bramy, sam zaś wszedł śmiało do środka.
Na korytarzu spotkał jakiegoś mężczyznę w uniformie. Był to portier.
— Gdzie jest prokurator? — zapytał odważnie
— A czego ty chcesz, mały, od niego?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 376 —